Recenzja filmu

Na bank się uda (2019)
Szymon Jakubowski
Marian Dziędziel
Lech Dyblik

Lepiej wcale niż późno?

Czy pozornie bezowocny napad był spłatą mafijnego długu? Ofensywą przeciw skorumpowanym urzędnikom? Wyrazem desperacji? A może aktem antysystemowej rebelii? Na papierze to całkiem ciekawe
Filmy o skokach na banki, poprzedzających je skomplikowanych przygotowaniach oraz grze w kotka i myszkę z policją to szczególny gatunek popkultury. Ich sukces zależy od balansu pomiędzy fanfaronadą twórcy, który poniekąd sam wchodzi w rolę złodziejskiego arcymistrza, a frajdą, którą musi podzielić się z widzem. I jak to w życiu oraz kinie zazwyczaj bywa, plan to lista rzeczy, które się nie udają.


Historię podniesiono z berlińskiej ulicy. Jej bohaterowie, wszyscy grubo po sześćdziesiątce, ukradli z banku na przedmieściach stolicy ponad 30 milionów euro, by następnie bez większego oporu sprezentować się policji. Sam przebieg skoku nie był tak istotny, jak pytanie o nieodgadnione motywacje bohaterów i właśnie wokół tej zagadki kręci się film Szymona Jakubowskiego. Oto trzej starsi panowie z Krakowa (Lech Dyblik, Marian Dziędziel, Adam Ferency) włamują się do skarbca jednego z banków inwestycyjnych, a gdy dobrą zabawę przerywają im antyterroryści, bez żalu wyciągają białą flagę. Wodzony za nos prokurator (Maciej Stuhr) zwraca się o pomoc do zresocjalizowanego w policyjnych strukturach hakera (Józef Pawłowski), ten zaś wprowadza nas do świata zaludnionego przez mściwych mafiozów, umoczonych polityków, piękne hakerki i dziarskich emerytów w kominiarkach.


Czy pozornie bezowocny napad był spłatą mafijnego długu? Ofensywą przeciw skorumpowanym urzędnikom? Wyrazem desperacji? A może aktem antysystemowej rebelii? Na papierze to całkiem ciekawe pytania. Na ekranie jednak zadane są w tak apatyczny sposób, że nogi miękną, a powieki się zamykają. Jakubowski, architekt filmowego skoku, zna prawidła konwencji, kocha heist movies miłością szczerą, a po gatunkowym repozytorium porusza się swobodnie. Problem w tym, że sama struktura to za mało. Mnożenie kolejnych zwrotów akcji, nawlekanie pętelek intrygi i układanie piętrowych retrospekcji sprawdza się w momencie, gdy mamy komu kibicować, na kogo się wściekać i komu zazdrościć. Bohaterowie Jakubowskiego, mówiąc delikatnie, nie posiadają jednak cech dystynktywnych, chyba że mówimy o szałowej kitce Mariana Dziędziela, łotrzykowskim wąsiku Adama Ferencego oraz dziwacznej nadekspresji Macieja Stuhra. Z kolei sama intryga sprowadza się do przewidywalnych aktów podwójnej lojalności, bezustannych żartów z brodą oraz słownych utarczek pomiędzy bohaterami. Jeśli idzie o tę lingwistyczną szermierkę (i w sumie o każdy element scenariusza), nie jest to poziom ani olimpijski, ani amatorski, co bezpośrednio rzutuje na emocjonalną temperaturę filmu.

Historia facetów z marginesu, którzy rzucają wyzwanie wielkiemu kapitałowi, to nieodmiennie dobry pomysł na film. I gdzieś tę opowieść znajdziemy, można ją usypać ze skrawków dialogów, wyczytać z czułych scen międzypokoleniowej wymiany doświadczeń oraz kilku szelmowskich uśmiechów, za którymi kryje się ból. Zanim jednak wszystkie te przekomarzanki, "subtelne psychologiczne rozgrywki", kręcone na jałowym biegu sceny akcji oraz fabularne twisty ułożą się w jakąś prawdę o świecie, na bank będzie Wam wszystko jedno. Zupełnie jak na ekranie, wysiłek niewspółmierny do nagrody.
1 10
Moja ocena:
5
Dziennikarz filmowy, redaktor naczelny portalu Filmweb.pl. Absolwent filmoznawstwa UAM, zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008), laureat dwóch nagród Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Niech Was nie zwiedzie dość kiczowaty plakat i równie rozmemłane rozpoczęcie samego filmu. Dzieło Szymona... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones